Woda kapała, co w dużym i przerażająco cichym pokoju tworzyło upiorne echo. Potem był szelest. Konkretniej kroki.
- Powiedz mi... - zaczął Wolfgang - Jak to się stało...
Skulony pod ścianą człowiek zadrżał.
- Że cała tygodniowa dostawa żywności zniknęła... Magicznym sposobem...? - wysyczał Niemiec.
- J-ja naprawdę nic... Nie wiem... - prawie udławił się wymemłanym i zniszczonym kneblem.
- Oh, czyżby? - Wolfgang uśmiechnął się.
Paskudnie. Naprawdę paskudnie.
Człowiek pod ścianą zaskomlał.
- Powiedz mi... - zaczął ponownie, a tamten znów zadrżał, wiedząc, co to oznacza - Skąd podchodzisz?
Błękitne oczy Niemca przeszywały jeńca chłodnym, ostrym i pogardliwym spojrzeniem.
- Z-z Niemiec...
- Panie Wolfgang - warknął z naciskiem.
Okrążył powoli pokój, jak rekin wokół ofiary, tylko czekający na okazję, by zaatakować. W gruncie rzeczy tak było.
- A co powiesz na to?
Rzucił przed ofiarę, bo tak można było nazwać jeńca, był już bowiem udupiony w chwili, gdy Wolfgang spytał go o pochodzenie, małą, zniszczoną książeczkę.
Oczy ofiary rozszerzyły się, oddech przyspieszył.
- P-panie Wolfgang, j-ja-
- Milcz! - wydarł się - Rozmyśliłem się, masz do mnie mówić "panie von Volkhardt" - słowa były te tak niespodziewane i niepasujące do sytuacji, że jeniec automatycznie się rozluźnił.
- Błąd... - szepnął Wolfgang i kopnął zamaszyście w głowę ofiary.
Osunęła się ona na ziemię, z cichym stęknięciem.
- Myślisz, że co? Że mnie oszukasz? - jego syk był jak najgorszy koszmar - Doskonale wiem, że pomagasz tym polskim śmieciom; odkąd tu wszedłeś, już wiedziałem, że jesteś nic niewartym gównem!
Podniósł go za kołnierz, rzucił na ścianę, bo tamten nie był w stanie ustać, i wymierzył swój ulubiony kopniak w brodę. Stojąc z boku miało się wrażenie, że Wolfgang zrobił szpagata na stojąco. Ofiara była naturalnie wyższa, toteż musiał mieć swoje strategie.
Jeniec upadł, wydając bolesne westchnięcie. Gdy był w połowie drogi na ziemię, dostał kolejnego kopniaka, w brzuch. Zacharczał, obalił się na ziemię i zwymiotował. Wolfgang przycisnął butem twarz jeńca do ziemi.
- Fajnie się tarzać we własnych rzygach? - zapytał z uciechą i drwiną - Oby tak, bo to twoje miejsce.
I wyszedł. Gwizdając.
~*~
Siedział w swoim gabinecie, jeśli tak to było można nazwać. Skrobał sobie coś w swoim zeszycie, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
Nie podniósł wzroku, tylko dalej coś pisał.
Drzwi otworzyły się.
Nadal nie podnosił wzroku, nadal uparcie pisząc.
- Czy pozwoliłem wejść? - dopiero teraz zdecydował się zaszczycić spojrzeniem gościa.
Był to szczupły, oczywiście wyższy, ciemny blondyn o, też oczywiście, niebieskich oczach.
- Ah, te nazistowskie przekonania... - zawiesił głos.
Mężczyzna patrzył nieustępliwie i czekał. Pewnie niższy rangą, pomyślał Wolfgang.
- Mów, mów! - zachęcił go sztucznym uśmieszkiem.
- Przyszedłem po raport z przesłuchania więźnia numer...
- Ah, to - przerwał mu i machnął ręką - Powiedz panom dowódcom - złożył ręce w piramidkę i przyłożył do ust, przez co wyglądał, jakby się zastanawiał - Że więzień... Nadaje się tylko i wyłącznie na tortury.
Zapadła cisza.
- Oczywiście, przekażę - odparł gość z dziwnym błyskiem w oku.
Wolfgangowi nie uszło to uwadze.
- Zaczekaj.
Tamten odwrócił się.
- Jak się nazywasz?
- Roderich Hilse.
- Hm... Oberscharführer, prawda? - u Wolfganga również zagościł błysk w oku.
Tamten skinął.
- A może... Ty chciałbyś wykonać te tortury? Na przykład ze mną? - na twarzy Wolfganga pojawił się uśmieszek, który poszerzał się z każdą sekudną.
Roderich? Zaraza, nie miałam pomysłu T_T
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz