- Jeśli Untersturmfuhrer wyda taki rozkaz - powiedział z przesadną uległością. - Nie odmówiłbym tak czy inaczej.
Młody podporucznik wstał i okrążając biurko, podszedł do niego. Był o wiele niższy i o wiele młodszy, bardzo blady.
- Mam akurat wolną chwilę, śpieszysz się gdzieś? - spytał.
- Ależ skąd. Z chęcią udam się na ogląd więźnia, jak tylko otrzymam raport.
- Nie przejmuj się, sam go dostarczę - Niemiec zbył jego gorliwość niedbałym machnięciem dłonią w bliżej nieokreślonym kierunku. Prowadząc Rodericha ze sobą korytarzem do schodów, którymi mieli zejść aż do piwnic, gdzie znajdowały się pomieszczenia do bardziej wymagających przesłuchań, przedstawił mu się nazwiskiem von Volkhardt. Austriak nie omieszkał zwrócić uwagi na szlachecki przydomek i zapytać z uprzejmości o jego pochodzenie, temat rozmowy został jednak szybko i dobitnie zgaszony.
Weszli do wnętrza, które znał doskonale z poprzednich miesięcy swojej pracy, choć nigdy nie należało ono do jego ulubionych. Po prawdzie, nie podzielał upodobania niektórych gestapowców do przeprowadzania przesłuchań w tych zatęchłych, wilgotnych klitkach. Rozumiał element psychologiczny - ciemność, klaustrofobia, echo odbijające się od betonowych ścian, woda kapiąca z sufitu, potęgująca uczucie grozy. Mimo to bardzo nie przekonywały go takie warunki pracy; zdecydowanie preferował swój własny gabinet, co prawda jasny i wymagający sprzątania po każdej rozmowie, ale - na Boga - przynajmniej nie śmierdziało tam taką stęchlizną!
W pomieszczeniu znajdował się więzień. Nie wyglądał gorzej niż większość tymczasowych rezydentów Szucha, ale widząc stan tejże większości, zasługiwał na współczucie. Albo miłosierny strzał w kark. Zgięte w pół, poobijane oblicze, z ust cieknąca krew, drgawki szarpiące słabymi ramionami. Poezja.
- Cóż uczynił ten człowiek? - zapytał zwyczajowym, permanentnie teatralnym tonem Roderich.
- A czy to ważne? - Wolfgang skierował jego twarz na siebie, podnosząc mu głowę czubkiem buta. W oczach ofiary błysnął strach. - Sprzedawał informacje partyzantom. Opchnął cały transport z żywnością.
- Czym byłoby życie bez przyjemności gastrycznych... - zauważył filozoficznie blondyn, stojąc cały czas nieco z tyłu. Jego towarzysz natomiast już zdążył sprzedać leżącemu mocnego kopniaka w brzuch. Hilse uniósł brew. Uznałby samego siebie za plebejusza, gdyby nie zauważył czystej finezji płynącej z jego działań, mających źródło zapewne w miesiącach praktyki. Oczywistym było jaki sposób przesłuchiwań preferował Untersturmfuhrer i nie mógł zarzucić mu braku profesjonalizmu. - Odnoszę wrażenie, że lubi pan to robić - stwierdził, uśmiechając się szeroko. Ach, było coś zabawnego w udawaniu oczytanego idioty. Jedną z tych rzeczy było prawdopodobnie to, jak wiele osób w to wierzyło.
Młodzieniec, oddawszy jeszcze kilka kopniaków, zrobił krok do tyłu i powoli odwrócił głowę w stronę Rodericha.
< Wolfgang? >